Jesteśmy w przededniu baraży do Mistrzostw Świata w piłce nożnej w Katarze.
Tradycyjnie mocarstwowe ambicje wszystkich naiwnych, stale bezpodstawnie wierzących w jakąś nadprzyrodzoną moc, siłę i umiejętności Polaków, którzy z jakichś (niesprecyzowanych nigdy przez nikogo) przyczyn mieliby być narodem wybranym również i w piłce nożnej – po raz kolejny prowadzą do oczywistej frustracji, zawodu i żalu, że znowu coś poszło nie tak.
Na naszych oczach zdaje się urzeczywistniać cyklicznie celebrowany i niezmiennie, nieustannie historycznie potwierdzany, swoisty schemat nabudowywania oczekiwań, dmuchania balonika, prężenia muskułów i grożenia wszystkim palcem, a potem szukania winnych kolejnej narodowej tragedii i klęski.
Nieuprawnione moim zdaniem przyznawanie piłce nożnej statusu sportu narodowego prowadzi do sztucznego budowania wrażenia, że są jakieś (jakiekolwiek) logicznie wytłumaczalne i klarowne dowody na choćby potencjalne nawet szanse Polski na bycie hegemonem nie tylko w „kopanej", ale w ogóle w... czymkolwiek.